Uciekliśmy z domu.Od remontu. Od psa, od dzieci (dzieci i tak są z Innymi Rodzicami). Od telefonów, od komputerów, od spotkań ze znajomymi i klientami. Od rachunków, od sąsiadów, od zakupów i sprzątania domu.
Od codzienności.
Schowaliśmy się w Krakowie. Na cale 44 godziny.
Przyjechaliśmy nieco skacowani po Zlocie Absolwentów, zmęczeni, obolali.
Z planów zwiedzania (miasta, galerii) i uczestniczenia (w koncertach, przedstawieniach) wyszły nici. A i tak uważam ten wypad za wyjątkowo udany.
Odpoczęliśmy. Wyspaliśmy się.
Byliśmy blisko. Dużo spacerowaliśmy. Rozmawialiśmy – bo nie było tych codziennych przeszkadzaczy-zatruwantów związków w postaci ciągłego bycia myślą i uczynkiem gdzie indziej niż z Partnerem.
Zazwyczaj tu zadzwoni telefon, tam trzeba biec cos załatwić, “nie zapomnij o karmie dla psa”, ”co dziś na kolacje ?”
Chodziliśmy po ładnych jadłodajniach, spożywaliśmy te polskie posiłki serwowane zagranicznym turystom (trochę się na nas krzywo patrzono, bo nie zamawialiśmy alkoholu I w ogóle libacje alpejskie ucięły nam nieco apetyt…)
Właściwie – przyznam szczerze – taki weekend mógłby odbyć się gdziekolwiek, może nawet I pod Lyonem, ale ja utrzymuję, ze magia Krakowa zadziałała na nas I zaczarowała nam czas.
Było pięknie
2 komentarze
Tochybaomnie
I bardzo dobrze! Trzeba czasem uciec od codzienności i pobyć z Ukochanym sam na sam. To bardzo ożywcze dla zwiazku. Fajnie, że miło spędziliście czas 🙂
Pingback: