Albo zapiski z naszej podróży z Irenką.
Przyjechałyśmy tu, by zobaczyć Nowy Jork takim, jaki chciała go zobaczyc moja dwunastoletnia córka.
Bardzo chciałabym, żeby były tu opisy naszej wycieczki po muzum sztuki i muzeum sztuki współczesnej, recenzja spektaklu na Brodwayu, ale nie, tego tu nie znajdziecie.Nowy Jork przywital nas na JFK tradycyjnym pieprzem i sola, nie, wroc, tradycyjnym ogonkiem do immigration. Jak zwykle, przez dwie godziny doświadczamy tego dreszczyku emocji, o co przyczepią sie celnicy tym razem. Pozytywną stroną tego nieprzyjemnego procederu jest nawiązywanie przeróżnych znajomości, dzięki czemu podróż pociagiem z lotniska na Manhattan (okolo godziny, cena okolo 10 dolarow) spędzilysmy w przyjemnym towarzystwie przystojnego niemieckiego nauczyciela wuefu, który też szkolne wakacje spędza w Big Apple. Irenka padła mi ze zmęczenia, spała na walizkach, a ja gawedzilam sobie z połową wagonu metra. I to wlasnie lubie w NY: jesli masz ochotę na pogawędkę, zawsze znajdziesz do kogo otworzyć buzię.
Ze stacji WTC wzięłyśmy yellow cab, co zachwycilo moja corke (bo żółte taksowki byly na jej nowojorskiej to-do liscie).
Trafiłyśmy na naprawde świetnypokój Airbnb, u Williama.
Pokój – czysty, gustownie urządzony, z balkonem, mieścił się w dużym mieszkaniu na 16 piętrze starego, pieknego drapacza chmur, tuż przy Wall Street.
Nasz gospodarz jest, z tego co zrozumialam, architektem scenicznym a troche aktorem ibędziemy mialy szansę go podziwiać w serialu Matchmaker juz kolo grudnia/stycznia. Poza tym zbytnio nie mieliśmy okazji by rozmawiać, bo jetlag kosił nas z nóg gdy on wracał wieczorem do domu.
Poniedziałek
Pierwszego dnia zeszłyśmy na śniadanie
do Open Kitchen – radzę unikać. Greek omlette ze szpinakiem, feta i oliwkami byl omletem ze szczypiorkiem i oliwkami. I niezbyt smacznym – ale było najbliżej a nam z głodu żołądek się zasysał. Następnie wybrałyśmy się na wycieczke na Statuę Wolności .
W kwestii praktycznej: jeśli macie ochotę wdrapać sie na wysokosc korony, polecam wykupienie biletów na 3-4 miesiące przed planowaną wizytą. Ja kupiłam je w Sierpniu i juz mogłyśmy co najwyżej dostać się na Piedestał.
Czy warto ? Mysle, że jest to jak zwieżą Eiffla. Obiektywnie rzecz ujmując, szkoda 18 dolarów za kolejne przykre doświadczenie “airport like security check”, przejażdżkę promem wypchanym niegrzecznymi Francuzami, zwiedzanie dwóch wysp I drapanie sie na wysokosc stopy Statui (?), ale z niewiadomych względów Irence zależało na tym, by zwiedzić te atrakcję,
spedzilysmy tam ponad 3 godziny, widok na Manhattan był przepiękny
a my sobie gawędzilysmy, wiec dla mnie bylo warto.
Pozniej ruszylysmy przez Financial district w górę Brodway. Zatrzymywalysmy sie na każdym skwerku i pareczku, by karmić wiewióry.
Miałyśmy zamiar dostać sie o zmroku na Time Square, ale o 15h00 Irenka przestala ze zmeczenia kontaktować i wróciłyśmy do domu. Byla tak zmeczona, ze nie zatrzymałysmy sie w zadnym sklepie spozywczym…
Irenka zauwazyla, ze nowojorczycy w tej czesci miasta nie majasklepów spożywczych, bo pewnie nie gotują. I pewnie miała racje (kuchnia u naszego gospodarza byla wyposazona w bardzo podstawowe sprzety, za to kieliszkow I sztuccow bylo wiecej niz u nas, pewnie kiedy organizuje imprezy zamawia catering…).
Wtorek
Zdecydowanie najintensywniejszy i najfajniejszy dzień naszego pobytu w NY.
Zaczęłyśmy od śniadania, znów w Open Kitchen, bo Irka chciala isc do “znajomego i przyjaznego miejsca”. Meksykanska obsługa pokłóciła się przed nami, pokazując na mnie ręka, nie wiedzialam o co chodzi, Greek omlette byl tym razem bez oliwek i fety. Cóż, trzeciej szansy temu miejscu juz nie dam.
W drodze na główną atrakcję naszego nowojorskiego pobytu minęłyśmy WTC.
W miejscach po Dwoch Wiezach zachowano doły po fundamentach i zbudowano pewnego rodzaju fontanny.
Woda sączy sie pościanach kwadratu i zbiera na dnie kwadratowego basenu. Na samym środku jest jeszcze jedna, mniejsza, kwadratowa dziura, do której znów zlewa się woda.
To bylo jedno z najbardziej zmuszających do refleksji miejsc, które kiedykolwiek odwiedzilam. Cmentarzysko ograniczone jedynie kilkoma ruchliwymi ulicami.
Zatopione, każda w swoich myslach, (na krótko, bo znow spotkałyśmy wiewiórki), ruszylysmy na zajęcia… latania na trapezie w New York School of Trapeze.
Cóż za fantastyczne doswiadczenie!
NYST mieści się na Pierce 42, na dachu tuż przy parkingu otaczającym stadion.
Ekipa – trzy osoby – w świetnej atmosferze,dzięki prostej i skutecznej metodzie sprawiła, że wdrapałyśmy sie na tę platformę,rzuciłyśmy się w dół zwisając jedynie na drążku, zawiesiłyśmy się na tym drążku dogóry nogami, zrobilysmy fikołka a nawet przejscie na drugi trapez !
Opanować starch przed wysokością lub próżnią, latać na trapezie, z widokiem na drapacze chmur w Downtown, podziwiać moja córkę,która przecież nie rozumie angielskiego a i tak wykonywała polecenia instruktorów i latała,być podziwianą przez to moje dziecko za wykonywanie tych samych figur… Niezapomniane przeżycie.
Zjadłyśmy obiad w malutkiej restauracji w Greenwich village, I dotarlysmy (karmiac oczywiscie na skwerze Waszyngtona wiewióry ) na Time Square.
Irenka stwierdzila, ze tak wlasnie wyobrazala sobie caly New York: obwieszony ogromnymi telewizorami, reklamami, huczący, zakorkowany, kolorowy…
Odwiedzilysmy ten przeogromny Toys’R’Us, w ktorym można się przecież zgubić, odwiedziłyśmy sklep M&M’s… i wrocilysmy do Domu.
Po drodze zahaczyłyśmy o jedyny, jaki udalo nam sie znaleźć, supermarket, gdzie mozna bylo, na wage złota, kupić świeże warzywa oraz fistaszki dla wiewiórek.
Środa
Byłyśmy tak zmęczone, ze trzeciego dnia… zaspałyśmy. Wyszłyśmy z domu dopiero w poludnie i mialysmy do wyboru: muzeum sztuki lub muzeum historii naturalnej. Postawilysmy na Historie Naturalna.
I to byl mniej korzystny wybor, bo o 14h zamknięto większą część muzeum na jakieś prywatne party. Zgubiłyśmy się szukając wyjścia, obejrzałyśmy wypchane zwierzęta (hmmm) i z ulgą poszłyśmy do Central Parku.
Przepiękna pogoda, liście jeszcze na drzewach, we wszystkich kolorach jesieni. Wiewióry jedzą z ręki, nawet irenkowego hotdoga. Na Bow Brigde kręcą jakis film. Totalny chill out.
Wróciłyśmy przez Rockefeller Center (I sklep Lego, gdzie można bylo za 10 dolarów zrobić sobie trzy ludziki).
Prawie przestawiłyśmy sie na czas lokalny a tu już trzeba pakować walizki.
Czwartek
W czwartek rano poszłyśmy, przez stary port
na brooklinski most (moj osobisty symbol Nowego Jorku).
Bawiłyśmy sie nieco w naszą gre “slowa na cztery litery” starałam się, żeby były to słowa angielskie, ale Irce nie bardzo sie to podobało.
Wdrapalysmy sie jeszcze na 54 pietro “naszego” wieżowca, by zobaczyc miasto z gory,
i ruszyłyśmy, metrem, na lotnisko.
Wróć. Na La Guardie jeździsię autobusem. Z Harlemu. Wsiadłyśmy na gustownej stacji Wall street,
wysiadłyśmy w innym swiecie. Przy wyjsciu z metra stał opancerzony wóz policyjny, a ulice wygladay jak na filmie In Time. Ja wierzę, że dziś jest tam bezpiecznie i spokojnie, po prostu przeżyłam szok po wyjsciu na powierzchnię. Z ulga powitałam autobus M60.
Wizyta w Nowym Jorku zakończyła sie klamrą: znów paplałam z połową autobusu, pokazywaliśmy sobie zdjecia z podróży, poznałam historyjki z życia trójki osob i zwyczajny przejazd autobusem zamienił się w miłe wspomnienie.
A wieczorem znalazłyśmy się w zupelnie innej bajce, gdy na “torontanskim” lotnisku odebrali nas Magda, Pawel i Natalka.
Ale to juz zupelnie inna historia…